KABINDA w Kasai Orientale -nigdy chyba nie powstałby gdyby nie liczne wokół "kopalnie" diamentów.Miejsce całkowicie wyizolowane w wielkiej plątaninie wąwozów i rozpadlisk. Tu znaleźli swój azyl uchodźcy po konflikcie miedzy Tutsi i Hutu.Przetrwali dzięki humanitarnej postawie miejscowych władców plemiennych.Naturalną ochronę daje rozległy płaskowyż na który prowadzi jedyna stroma i kręta droga. Całość zaopatrzenia dociera tu na rowerach, rzadziej na ciężarówkach.Nieustająca wędrówka ludzi-mrówek taszczących wszelkie produkty z odległego Mbuji-Maji Przeszkodą są rozpadliny i ogromna erozja gleby. Bywa tak,że po intensywnych opadach zapada się ziemia na długim odcinku drogi wówczas podróżujący biwakują całymi dniami próbując zasypać powstała wyrwę.
Teren wokół jak z fantastycznego filmu- bezkresne połacie bez śladów ludzkiej obecności i tylko ta maleńka Kabinda a w niej...kantory skupujące surowe diamenty.
Zatrudnienie kilku ludzi pracujących w jamie przez jeden tydzień do wydatek ok. 100 USD.
Kilka takich jam - w opinii miejscowych, już pozwala mówić o normalnie prosperującym biznesie. Jeśli gdzieś we współczesnym świecie mówimy o niewolnictwie - to tu występuje ono we wszelkich odmianach.